Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

duch jego zwyciężył ból, lecz nie zdołał wskrzesić zabitej swej wiosny. Nie umiał już marzyć... I wtedy też, kochany filozofie, wyrwało mi się pierwszy raz to zdanie, które ci już powiedziałem: szczęście powinno się oprzeć na rzeczywistości. Inaczej niema szczęścia. Zjawia się zgrzyt marzeń, i zabija wiosnę duszy. A bez wiosny duszy pozostaje człowiekowi tylko jedno szczęście.
— To znaczy? —
— Poświęcenie, lub twórcza praca. —
— A pan, doktorze? —
— Ja? ja? — doktór uśmiechnął się dobrotliwie — ja już jestem stary. —
Zaległa na mgnienie cisza.
Staliński patrzał w płonący na kominku ogień, i w zamyśleniu bawił się cygarem. W pewnej chwili podniósł na doktora zamroczone oczy, i powtórzył powoli, z uwagą:
— Szczęście powinno się oprzeć na rzeczywistości. Inaczej niema szczęścia. Inaczej — przerwał i wstrząsnął się nerwowo.
Doktór Marecki podszedł doń szybko, i obie ręce położył mu na ramionach:
— Ot, — uśmiechnął się po swojemu — niepotrzebnie zabawiłem dziś pana tak ciężką historją. —
— Ależ... —
— Tak, tak, pojmuję. Panu X. chętnieby pan teraz kazał ściąć głowę. —
— Na pal wbić — uśmiechnął się blado Staliński — tak; ostatnie słowa doktora dużo mi dały do myślenia, dużo... —
— Proste są, proste, drogi filozofie. Tylko pan