Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pomyśl pan: czy nie należy panować nad sercem? Czy nie należy miłości do kobiety okuć w żelazne kajdany poznania? Zanim powiesz sobie: kocham ją, powiedz: poznałem ją i taką, jak jest, kocham. Szczęście winno się oprzeć, nie na wyobraźni, lecz na rzeczywistości. Inaczej niema szczęścia. Jest złuda, szał, i w końcu zła rozpacz.
— Tak.
Długą chwilę siedzieli w zadumie.
Doktór podniósł się wreszcie ze swego miejsca, przeszedł się raz i drugi od okna do ściany, uśmiechnął się tym swoim starczym, rozbrajającym uśmiechem, i powiedział:
— Ot, rozgadałem się. Ale widzisz pan, filozofie, nie wiem dlaczego, historja tego młodzieńca tak głęboko tkwi w mej pamięci. Może być, że dlatego, iż obserwowałem w nim później, przez szereg długich tygodni, powolne, powolne konanie wiosny jego młodości. Stawał się poważnym i smutnym, uśmiechu prawie nie znał, a jeśli się śmiał, to w śmiechu tym było chwilowe zapomnienie, lub zgoła przymus. Zachodziłem do niego często, gdyż zamieszkał w tej samej kamienicy. Jeszcze wierzyłem, że ocknie się w nim zdrój ożywczy beztroski, swawoli i buty młodzieńczej, lecz to się nie stawało. Siedziałem raz u niego w pewne popołudnie i czytałem, on pisał. Skończył właśnie w ten dzień dramat, który cieszy się dziś dużem uznaniem. I wtedy mi powiedział: Zgrzyt marzeń, doktorze... W myślach mych panuje teraz żelazny mus logiki. Nie umiem już marzyć, tylko mi jeszcze jedyna została tęsknota. Zrozumiałem wówczas, że