Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

miłości nie dało mu szczęścia, a zraniło przeboleśnie duszę. To płakało jego serce, i płakała duma jego młodej duszy.
Potem podniósł na mnie te swoje jasne, półdziecinne oczy, łzy otarł szybko i wstydliwie, i mówił gorączkowo, nieskładnie, chwilami nieprzytomnie
— Wchodzę... Rozumie doktór...? Miast niej, przyjmuje mnie pan X. Obłęd! Za serce chwycił mnie obłęd! Ból! Gniew! Rozpacz! A pan X. bawił się niedbale rękopisem mojej „wiosny“, mojej, doktór rozumie? Bawił się! Mój złocisty, mój świetlisty sen w tych plugawych, złych rękach zdrajcy, chama! Przekleństwo! Zrozumiałem wszystko. W jeden błysk myśli. On był teraz jej kochankiem; ona mu dała zemstę... ty, ryknąłem bezprzytomny, ty! chamie! Oddaj to! To święte! O, że ja przy sobie nie miałem broni! Że nie mogłem mu strzelić jak psa w łeb plugawy! Bo przecież zresztą byłem wobec niego bezsilny. On miał nasze papiery w ręku, on mógł w jednym dniu wpędzić setkę młodych do więzienia. I on czuł tą swoją przemoc szatańską. Bawił się tym moim rękopisem, bawił, jak się można bawić łaską, i śmiał się zimno, wężowo, radośnie: No, i cóż, młodzieńcze? Co będzie? Rękopis dostaniesz wzamian za napisanie odwołania twej skargi i zarzutu, wzamian za wolność wrócenia mego między wasze spiski. Siadaj i pisz! — Oniemiałem. Chwyciłem się poręczy ciężkiego fotelu i drżałem. Może myślał, że tym fotelem chcę rzucić w niego. Wyjął rewolwer i zmierzył we mnie: Tu śmiał się znowu — zaciszna willa. Nie słyszy nas nikt. Zresztą... cóż się wahać? Napisz! Powieść ład-