Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

fizycznej rozkoszy, której żądała, więc go odtrąciła. Uczyniła to w sposób brutalny. Więc uciekł od niej. i szarpał się w męce. Kiedy zaś przyszło głuche, pełne rozpaczy, wyczerpaniem i znużeniem zrodzone uspokojenie, wspomniał, że pozostał mu po jego miłości, sen słów: „wiosna życia“. Zapragnął ją ludziom oddać, i zapragnął ją sam raz jeszcze przeczytać. Tak mi o tem Janek opowiadał: — Szczęście prysło, lecz został jego utrwalony sen. Poczułem wprost dziką miłość do swojego tworu. Rękopis był jeszcze u niej. Napisałem prośbę o zwrot. W odpowiedzi otrzymałem od niej bilecik, proszący mnie, bym sam zechciał własność swoją od niej odebrać. Nie miałem żadnego złego przeczucia. Byłem zimny, chłodny, obojętny, wiedziałem doskonale, że żadnego ona już na mnie nie zrobi wrażenia. Jak przez sen pamiętałem, że przy pożegnaniu rzuciłem jej w twarz dzikiego gniewu słowa, i że ona spojrzała na mnie oczyma wprost zwierzęcemi, i zawyła jak suka zraniona: głupcze! pożałujesz! Lecz te słowa nie wzbudzały we mnie ni najmniejszej trwogi, miałem dla nich jeno chłodną wzgardę, bo wierzyłem jeszcze, jeszcze wierzyłem, że ta kobieta ma duszę! —
Doktór sięgnął drżącą ręką po kieliszek, wypił go wolno do samego dna, kiwnął głową Stalińskiemu, który mu kieliszek na nowo napełnił, i powiedział cicho:
— W tym momencie mój Janek rozpłakał się jak pokrzywdzone, niesłusznie ukarane dziecko. Nie uspokajałem go. Wiedziałem, co to się dzieje. Złote runo, wy młodzi tak to nazywacie, złote runo