Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wietrzu była woń wiosny upojna, śpiewały wysoko, wysoko skowronki, i lśniły się tak cudnie wokoło złociste żary porannego słońca. Lecz on tego wszystkiego nie widział, nie spostrzegał. On był w wnętrzu swojej duszy. I drżał. —
Doktór przerwał znowu na chwilę, gdyż wszedł lokaj z winem i ciastami. Podany kieliszek wypił powoli, przegryzł ciastkiem, a kiedy lokaj napełniwszy na nowe kieliszki, zniknął bezszelestnie, obrzucił cały pokój powolnem spojrzeniem, zapalił już po raz drugi zagasłe cygaro, i ciągnął swe opowiadanie:
— Pewną część historyi mojego młodzieńca jestem zmuszony pokryć milczeniem, gdyż przyrzekłem mu zupełną tajemnicę. Wyjaśniam więc tyle: między nim a pewnym człowiekiem, którego nazwiemy panem X., wywiązała się przedziwna walka. Pan X. szukał zemsty na moim młodzieńcu, który go w pewnej politycznej sprawie zdemaskował i w gniewie w twarz uderzył, i zemścił się zaiste straszliwie. Młodzieniec mój, nazwijmy go dla uproszczenia Jankiem, zakochał się w tym czasie w pewnej kobiecie, która nie była wolną, gdyż była rozwódką, i postanowił zdobyć jej miłość za drogą choćby cenę. — Jakże ją miałem zdobywać? — opowiadał mi w ten cudny ranek wiosny — jakże? Dusza moja była pełną wiary i ufności, płomiennych snów i cudownych marzeń. Śniły mi się loty nadchmurne, potężne, wspaniałe sny o potędze, więc postanowiłem złoto to mej duszy do stóp jej rzucić w darze, tak, w darze! Oh, bo kochałem ją ponadwszystko! Dusza rozkwieciła mi się majową