Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pisał. Przecież ci doktór wytłumaczył dokumentnie jak ci to bardzo szkodzi — mówiła napół żartobliwie, a napół gderliwie. — Piersi masz słabe, i serce do niczego! —
— Do niczego? — blado się uśmiechnął.
— Przecież o zdrowiu mówię — bąknęła rumieniąc się na jakąś myśl tajną, a po chwili już silnie zadrżała i przycisnęła silniej kolana do jego kolan — przyrzekałeś poprawę, poeto. —
— Jak rzucę redakcyę, to będzie lepiej. Będę miał dużo czasu. —
— A kiedy rzucisz? —
— Za równe dwa miesiące.
— To wtedy zaczniemy się uczyć?
— Już i teraz się uczymy — uśmiechnął się Rudzki łagodnie — jak tam z dzisiejszą lekcją? —
— Wszystko gotowe, panie profesorze — odstąpiła i złożyłu mu ukłon głęboki a komiczny — tylko... —
— Tylko? —
— Tego zadania matematycznego nie zrozumiałam. —
— I...? —
— I nie zrobiłam. Gniewasz się? —
— O, bardzo. Chodź tu, dostaniesz po łapkach. —
— Oj!
A kiedy podeszła, objął ją lekko i usadził obok siebie na kanapie. Usiadła tak blizko, że ramieniem wsparła się o jego ramię, i drżeć lekko poczęła.