Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przerwy patrzała w twarz Rudzkiego, i zadawała mu co chwila naiwne, szczere pytania:
— Tadziu, kto ten pan, który się teraz kłaniał? —
— Zastępca redaktora „Myśli“. —
— Ach, to on pewnie bardzo bogaty? —
— Nie.
— A ty dużo teraz zarabiasz?
— Teraz? Tak, bardzo dużo.
— Wystarcza ci?
— Aż nadto. Rozpożyczyłem nawet dużo kolegom. —
— A matki nie masz? —
— Umarła.
— A ojciec? —
— Umarł.
— Rodzeństwa nie miałeś? — już z lękiem zapytała.
— Miałem siostrę. Umarła. —
— Ach... Tadziu... —
— Cóż? — uśmiechnął się blado. — A twoja matka żyje? —
— Nie. Umarła. —
— A o}ciec? —
— Umarł. —
— Siostry? —
— Jedna z mężem w Ameryce, druga... druga puszcza się we Lwowie. —
— Co robi? —
— Puszcza się we Lwowie. Nie chcę jej znać. — twardo powtórzyła dziewczyna.