Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

słem ci tę powieść, którą tak bardzo przeczytać chciałaś. Masz czas? —
— Mam. —
— To ci poczytam głośno. Chcesz? —
— Chcę! Bardzo! —
— Więc czytamy. —
— Czekaj. Usiądź tu. O, tak. Teraz ja usiądę na tym stołeczku i oprę głowę o twoje kolana. Można? —
— Dobrze Zośka. —
— I daj mi swoją rękę. O, tak. — Ustami lekko, lekko muskała jego palce. A on otworzył książkę i chwilę trwał w zadumie. Smętny, i jakby leciutką ironią zabarwiony uśmiech przesunął się po jego twarzy. A potem ten „poeta z miasta“ czytał „dziewczynie z uliczki“ swą pierwszą powieść, pełną dobrej złudy, dobrej wiary i świętego, młodzieńczego zapału.