Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zwyciężę! —
Drgnęła.
Rudzki nie wiedział, dlaczego Zofja drgnęła. Czy ujrzała w jego oczach coś, czego jeszcze nie znała, czy zrozumiała ukryty znak jego tajemnego szeptu, czy też może poczuła się nagle obcą mu i daleka, i pożałowała słów swoich gorących, czy też może... przeciwnie...
Nie wiedział.
Lecz ten ruch jej napoił go zachwytem, i w zburzył mu znowu do dna rozhulane serce. Widział, jak oczy jej gasły stopniowo, szarzały, ciemniały znowu ową tajną, mocarną tęsknicą...
„Oczy twoje!
Są niby dwie czarowne otchłanie, w których miłość moja tonie z cichą wiarą, z ufnością, z rozkoszą, z nadzieją!
O oczy twoje!
Patrzę w nie, patrzę oszalały, szukam w nich wyznania rozkoszy, a oto tajemny ich błysk sny moje precz płoszy, i mękę moją w ból krwawy zamienia.
Czyż nigdy?
O czyż nigdy nie mam zaznać pieszczoty twych oczu, na myśl o której szaleje me serce, płomienieje dusza i pada, pada na dno marzeń zatracenia“.
— Pan koresponduje, panie Tadeuszu, z panem Stalińskim, prawda? —
— Co? co? co? co?
Co?
Straszliwy śmiech zawył mu nagle w sercu. Więc to dlatego? dlatego? dlatego ona mnie zatrzy-