Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

męki! Ją niosę do trumny! Mam śpiewać ludziom? Śpiewam! Niech pierś pęka! Niechaj krew wszystką utoczę z pod serca! Ale niech wolną będzie moja ręka, i niech nie słyszę co mówi szyderca! Mam skonać z głodu? Niech konam samotny! Myśląc, co życie moje było warte, i com wyśpiewał w piosence polotnej. że pieśń zostanie, i... eviva l’arte! —
Chwycił za kieliszek i wypił do dna. Poszli w milczeniu za jego przykładem, i próbowali odnowa powiązać nici swobodnej rozmowy.
— Gadaliście bardzo dużo — powiedział Bajorski — a zapomnieliście o jednem jeszcze pięknie naszego życia: o miłości. —
— Zakochałeś się? —
— Może. —
— Bój się Boga: to się błyskawicznie odkochaj. Dziś oficerowie w modzie, nie artyści; to pierwsze; a po drugie kto za artystę­‑bidaczka zatraconego wyjdzie? —
— Chyba, że romans z mężatką! —
— Tak zwany trójkąt małżeński? —
— Zrywanie złotego runa, już raz porządnie naderwanego! —
Rudzki podniósł się ciężko ze swojego miejsca, i bąknąwszy: przepraszam was, zaraz wrócę, poszedł w głąb kawiarnianej sali.
Szarpał się w tej chwili w ostrej, wewnętrzej męce, której w tak dziwny sposób doznawał po raz pierwszy, a więc odczuwał ją bardzo silnie.
Walczyły w nim bowiem dwie potężne moce, dwa nastroje, z których każdy staćby się mógł