Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nieba, więc, byś znów nie uleciał, ciężkim być potrzeba. —
— A... a...! —
— Nieba, potrzeba... Czy ty nie byłeś przypadkiem w Częstochowie? —
— Nie jeszcze. Ale pojedziemy wkrótce z Będzińskim Mieciusiem! —
— Mój drogi — odburknął Będziński — poczekaj jeszcze lat choćby trzydzieści. Jak już będę firmą, to będę się mógł z tobą włóczyć po Częstochowie.
— Phi! Ja, gdy będę z firmą, pojadę do Rzymu. —
— Nie. Nie warto. Trza do Egiptu. —
— A już najlepiej: na gruzy Babilonu. —
„Granda“ rozbawiła się.
Rudzki patrzał na nich lekko uśmiechnięty, i był zupełnie zadowolony. Nadzieja śpiewała ustawno w jego sercu, a bez troski humor towarzyszy wydał mu się dzisiaj dziecinnie wesołym i dziecinnie śmiesznym.
Przysunął się ku memu Sroka, i zapytał cicho.
— A powiedz mi jeszcze, mój drogi, czy sztuka życiu istotnie potrzebna? —
Rudzki z trudem pokrył uśmiechem zdziwienie. Spojrzał w twarz Sroki, dziwnie dziś bladą i jakby ponurą, i powiedział szybko: — Sztuka jest koniecznym, nieodwołalnie koniecznym przejawem bujnego życia. Jest tem pięknem bytu, które trwa i rozwija się wyżej i wyżej ku szczytom, i nie może, i nie będzie już zbiorowego życia bez sztuki, jak niema miłości bez tęsknoty. —
— No, dobrze. Sztuka upiększa życie, chce pchnąć je ku formom doskonalszym, idzie wciąż