Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

buntownie i walczę! Żyję pełnią duszy. Kocham wiosnę i słońce, a jeśli ma jesień ma być niepogodna, zdychać pójdę pod płot i zdechnę! Bo kto raz uczuł, że słońca jego dusza pragnie, ten niech kona szybciej, nim dusza uwiędnie! —
Umilkł znowu. Złapał chciwie powietrze w przemęczone płuca. Rumieniec wolno blednął i niknął z jego twarzy, lecz gorzały, paliły się oczy. Patrzał niemi uparcie w twarz towarzysza, i czytał, zda się, w tej twarzy. Był w stanie tym, podczas trwania którego wola ducha jest niepokonana.
Sroka zrozumiał to zaraz, i zrozumiał zarazem, że Rudzki w takim właśnie stanie pisał swą powieść ostatnią. W milczeniu więc uścisnął jego rękę, i rzekł po chwili z silnem drżeniem w głosie:
— Rozumiem cię. Tak pisałeś. Ty, jeśli nie zwyciężysz, zginiesz. —
— Wiem. —
— I... —
— Walczę, jeżeli nie zwyciężę, to zginę przed... klęską. —
— Duma? —
— Nie. Bynajmniej. Lecz zrozumienie, że byłem za słaby. —
— Więc ty wierzysz? —
— W nieśmiertelność Pieśni, która jest godłem duszy. A jeżeli się ulegnie zwątpieniu, i godło to w prochu jego unurza, czyn taki mści się strasznie. —
— Jak? —
— Nie wiesz? Zabija dumę duszy. —
— Co to znaczy? —
— Rzuca duszę na pożarcie żądzom, małości