Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Aha — mruknął Sroka — no! mów-że nareszcie! —
Lecz Rudzki nie słyszał.
Gdyby oślepiająca, gwałtowna błyskawica padła mu w duszę nagłe zrozumienie. W świetle jej rozbłękitnionem rozgorzały cudnie płomienne kwiaty snów i tęsknoty, uśpione myśli nabrały nagle jakiejś wielkiej mocy, świetlisty wicher tej mocy rzucił je w mózg falą zachwytu, uniesień i ekstazy, a serce zabiło tryumfalnie, od szału męki zwolnione, a szałem tęsknoty mocarne i jasne i pieśnią rozśpiewane.
Więc to tak?
Więc to tak? — śpiewał w nim zachwyt głęboki — więc nademną świeci tak wspaniała gwiazda!
Więc ta miłość dotąd odtrącona, więc ta krwawa serdeczna za nią tęsknota dała mu moc tworzenia, dało mu siłę zwalczania wszelakich trudności, dała mu mękę straszną a stokroć błogosławioną, która z serca wyrwała kwiat snów purpurowy, pozwoliła mu zamienić go w słowa, i w cudu godzinie tworem, dziełem piękna uczynić!
Więc — to miłość i tęsknota za nią rzuciła mu na oczy mgłę czarów błękitną, uśpiła serce, by na czas pracy o wszystkiem zapomniało, a duszy dała lot olbrzymi, wolny, lot ponadchmurny, skierowany w słońce!
W słońcu się ukąpała jego dusza, w słońcu rozgorzał twór jego wyobraźni.
Tęsknota mocarna dała mu siły nowe, które krew w jego żyłach w ogień zamieniły, pędząc ją w hymn tryumfalny, dziki, o swobodzie, swobodzie grający!