Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pochylił głowę głęboko na piersi, idąc coraz wolniej, oddychał jednakże ciężko i nierówno. Wstały w nim bowiem nagle płomienne wszystkie wspomnienia, zalśniły mu w duszy rozżagwioną gwiazdą, rozpaliły w nim od nowa serce, które znużeniem usnęło, i szły przez ciało szybkimi dreszczami, tak jako wtedy... w ten balowy wieczór...
W jaskrawych obrazach wstawały sny szału przeminięte, duszę owijały i wielokroć przepasywały niby wstęgą świetlistą, palącą, wskrzeszały w pamięci godzinę uniesień, zachwyceń, aż wreszcie stały się od nowa tą nieprzebraną w mocy, bolesno­‑rozkoszną, mocarną tęsknicą, którą się jego głodne życia serce żywiło przez dni tak długie...
Spopielałe, zda się, już żary, które miał już za nikłe, i wygasłe, zapalały się teraz od nowa złociście i wystrzelały w toniach jego duszy niby cudowne kwiaty płomienne, odurzające wonią i blaskiem oślepiające.
Więc nie zmarła jeszcze miłość, i sen, i tęsknota...
Więc przepalała mu jeszcze duszę skargą piołunną i goryczy pełną, więc padała ustawno pocałunkami do stóp jej pokorna i cicha, i łkała szeptami prośby i zachwytu, huczała obłędem i szałem, i konała w omdleniu głuchem otrącana, śmieszna, bo nawet niepostrzeżona...
Więc żyła w nim jeszcze tęsknota za pieszczotą jej rąk najwiotszą, za długiem jej tajemnem spojrzeniem, za słowem choćby jednem, za jedyną, jedyną jeszcze łaską...