Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




5.

Po dniach ciężkiej męki, po nocach szału, gorączki i rozpaczy, owładnęła Rudzkim, by śmiertelne znużenie, zupełna głucha apatja.
Do Zofji chodził jak najrzadziej, bo pocóż widzieć oczy jej napełnione łzawą tęsknotą, pocóż sycić duszę urodą jej bladego oblicza, które ból jakiś tajony zdradzało, pocóż wskrzeszać mękę serca i myśli szał, i dusić się groźną rozpaczą, i dławić okrutną beznadzieją, i cierpieć, i cierpieć bez końca?
Więc wybiegał z redakcyi natychmiast po ukończeniu pracy, unikał kolegów, druhów i znajomych, zamykał się w swym pokoiku, rzucał na łóżku, i paląc papierosa za papierosem, starał się nie myśleć o niczem.
Lecz potem nadeszły noce męki, noce gorączkowego, bolesnego, tworzenia — męki — tworzenia — rozkoszy i ogromnej, łkającej tęsknoty.
Znikał z przed oczu ciasny i nizki pokoik, otwierało się przed nim niebo cudne, rozżagwione zorzami świateł barwnych, barwami mówiących.
Słowa szły ku niemu same, niewzywane, splatały się tak dziwnie, że stygnął w zdumieniu, odsłaniały w sobie tajnie i sny cudowne, rozpłomie-