Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Czy ona śni o rycerzu jasnym, i w oczach każdego go szuka?
Czy też ponosi ją krew namiętna, grająca wieczne pragnienie rozkoszy?
Czy też miłości pragnie oszalałej, i ciągle, ustawne cierpi rozczarowania?
Czy kiedykolwiek kochała go, czy kiedykolwiek pragnęła ust jego?
Zapatrzył się przed siebie na ośnieżone drzewa i krzewy, zasłuchał się w pogwar myśli, i zastygł wkrótce w spokojnem zadumaniu.
Nagle posłyszał szelest kroków, lecz nim zdążył odwrócić głowę, jakieś ciepłe, miękkie dłonie zakryły mu mocno oczy — i zaległo wcale interesujące, zdradzieckie milczenie.
Po długiej chwili zdecydował się Staliński — rozbawiony nieco — ujął w swoje silne ręce te drobne miękkie dłonie — i jął je ściskać coraz mocniej i mocniej:
— Aha — wyrzekł swobodnie — ciekawy jestem, kto pierwszy się odezwie? —
Milczenie.
— Dziś jest zgoła zimno, lecz futro me wyśmienite. Tych rączek pachnących tak prędko nie wypuszczę. —
Rączki próbowały się uwolnić silnemi szarpnięciami. Lecz Staliński trzymał mocno. Wiedział już, kto to jest, bo zresztą to nikt inny być nie mógł, i nagle krew wszystka zbiegła mu serca. Zgubny płomień od nowa rozpalał się w żyłach i zaciemniał myśli. Wyszeptał: