Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zwykle bogaty, i szalone miał powodzenie u kobiet, (mówiono, że ostatnio u Ireny Srokowskiej, z którą podobno miał już być po słowie), przyjechał konno i sam, grzeczny i chłodny, lecz z widocznym gniewem:
— Pan — rzekł w toku rozmowy do Stalińskiego — rzeczywiście podniósł zapłatę robotnikom ogrodowym? —
— Tak. —
— Czemu? —
— Byli za mało płatni. —
— Zamało? Alei, panie. Na kilkanaście mil wokoło nikt nie pomyślał o podnoszeniu płacy, więc, logicznie sądzę, twierdząc, że jest dostateczną. —
— Może u innych tak, lecz u mnie nie — odpowiedział Staliński powoli i z naciskiem, lecz pan Zgierski nie zrozumiał, lub też może udając anglika, udał, że nie rozumie:
— Istotnie. U pana jest park tak wspaniały, że nie dziwię się, iż chcesz go pan również w wspaniałym utrzymać stanie. Lecz, proszę mi wierzyć, że nietylko ja, ale i wszyscy wokoło sąsiedzi, uważają, że podnoszenie płacy było zgoła, zgoła zbytecznem. Robotnicy teraz podnoszą głowy i mruczą. Oh, to było zupełnie zbytecznem, panie! —
— Czy było zbytecznem, czy nie, to pozwoli pan, ja sam to już rozważyłem. Sąsiadom zaś moim odpowiedzieć mogę, że majątek mój i robotników znam, i jeśli raz wydam rozporządzenie, to jest ono nie do zmienienia. —
Pan Zgierski odjechał więc chmurny i nieza-