Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cofać mu się nie wolno, lecz iść hardo naprzód drogą jasną, prostą i szlachetną. Że ją uważa za swoją towarzyszkę, za najwierniejszego przyjaciela, i za pieśń swojej duszy radosną.
Otrzymał od niej odpowiedź tak cudownie miłości pełną, tak jasną, tkliwą i serdeczną, tak pełną bezgranicznego oddania i wiary, że, pośród czytania, łzy radości i dobrego wzruszenia stanęły mu w oczach, i serce podniosło się nową wiarą i nową otuchą.
Nareszcie — pomyślał — skończyły się dni walk próżnych i głupich rozmarzeń.
Żył teraz prawie samotnie ibył spokojny, ufny, i szczęśliwy. Sprawy majątkowe, które go w Złotych Lipach na czas dłuższy zatrzymywały, starał się załatwiać prosto, pilnie i sprawiedliwie. Otoczenie poznało w nim natychmiast godnego następcę zmarłego, i umiało go uczcić i uszanować. Staliński stawał się twardy w czynie, spokojny w myślach i sądach, stanowczy wolą, i, gdy sądził, że trzeba surowy. Kiedy codzień o zmierzchu szedł starym swym parkiem, by dumać i odpocząć, uśmiechał się na myśl o swej nowej pracy i obowiązkach, i przypominał częste zdanie ojca: Stalińscy umieją pracować, i pracę cenią. Ale są hardzi i nie znoszą żadnej najdrobniejszej kontroli. Sami osądzą siebie, lecz sądzić ich — niebezpiecznie.
Staliński przypomniał sobie te słowa, i cicho się uśmiechał. O ich słuszności zresztą prędko się przekonał.
Przyjechał raz do Złotych Lip, pan Roman Zgierski, ten sam, który „robił anglika“, był nie-