Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dajesz rozkosz najbardziej upragnioną, lecz zgoła niezależnie od tego. Kocham cię, bo do duszy mojej przemówiłeś ty pierwszy, tyś pierwszy wskazał myślom mym drogi, i pierwszy, pierwszy, ty, ty, ty kochanie, dotknąłeś ustami mych ust i ramionami ciała mojego. Och, ty... —
Umilkła i jeno rozbłysłemi oczyma znalazła oczy jego. Spojrzeli w siebie tak jak za pierwszym razem — poważnie, badająco, długo.
Przez twarz Stalińskiego przeleciał lekki skurcz bolesny, i zagasił uśmiech ust rozchylonych. Lecz Zofja łagodnie, wolno nachyliła się ku niemu i szepnęła kusząco, tajemnie:
— O wszystkich złych snach zapomniesz... —
— Zapomnę... —
— Jedyny... —
— Cudna... —
Zofja pochyliła wtedy twarz ślicznie zaróżowioną, i szepnęła ledwo uchwytnie:
— Nachyl się ku mnie... —
— Co? —
— Pamiętasz... wtedy...? —
— Zosiu, a co? Czy... żałujesz...? —
— Nie... Ale... — pochyliła twarz jeszcze niżej na piersi, i wziąwszy jego rękę położyła ją sobie na sercu — bije? —
— Bije... dla mnie? —
— Tylko dla ciebie! A takbym chciała, takbym chciała... —
— Zosiu... co? —