Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a serce biło dzwonem mocnym, i, zdawało się, wierzyć, ufać i nowe, coraz nowe kować cud­‑nadzieje.
Marzył — że duszę jej jednak posiędzie, i potęgą swej miłości piękną nad podziw uczyni.
Marzył — że w cudu prześlicznej godzinie usta swe ku ustom jej przyciśnie, wierząc święcie, iż jest teraz jedynym kochankiem, jedynym serca jej płomieniem, jedynym jej panem i jedynym niewolnikiem.
Śnił — że ona pierwsza zarzuci mu ramiona na szyję, i wyzna spłoniona: skrzywdziłam cię, lecz teraz dopiero cię kocham.
Śnił — że pójdą razem w noc księżycową i baśnie swych dusz opowiadać będą.
Marzył — że staną się świętą Dwujednią, i w miłości swej moc posiędą, by innym szczęście rozdawał.
Śnił i marzył — i dusza mu płonęła. Zapominał o wszystkiem, o wszystkiem, znał tylko swoje marzenia.
Służący powiedział mu, że telegramu dotąd nie było, lecz podał mu natomiast kartę pocztową z dość pięknym widokiem zimowego w noc jasną ogrodu.
Przeszedł do gabinetu i stanął przy oknie.
Podniósł kartę do oczu, lecz nie mógł przeczytać. Radosne przeczucie zamgliło mu wzrok, i burzą we krwi huczało.
Wreszcie: „Pozdrowienia niewdzięcznikowi z zawalonego śniegami Srokowa I. S.“ — przeczytał raz, drugi, i trzeci — i nagle wszystkie o niej wspomnienia runęły przed jego pamięcią szybkim, lecz jasnym i wyraźnym lotem.