Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zdawała tym dziwnym uśmiechem, a wielkie, klocowate palce bębniły nerwowo po blacie stolika.
Mruknął: — znów dramat nieistniejący układasz, mój drogi... —
Pan o twarzy aktora zaśmiał się chrapliwie: — He, he, he! Nie tak, nie tak, naiwny dzieciaku! Z życia ci mówię kawały, z prawdziwego życia No, i jak ci się zdaje, którego wybierze dziewica? —
— Zależy... —
— Ha! ha! ha! Zależy? Mówisz, że zależy? A to ci się udało: są idealistki, powiadasz, są! No, może i są, lecz te trafiają zazwyczaj na drani, drani, rozumiesz, i zostają he! he! he! albo samobójczymi trupami, albo samobójczemi duszami. Dusze się im gubią, rozumiesz, a odnajdują w swej potędze ciała Zresztą, widzisz, bywają najrozmaitsze romanse, nieraz bardzo głupie, ale zarazem niezwykle ciekawe. Kochałem się ja za młodu w jednej, prze pięknej panience i ona mnie pierwszą ha! ha! ha! słowo ci daję, że pierwszą i żywiołową pokochała miłością. Całowaliśmy się w wiosennym ogrodzie, opowiadaliśmy sobie baśnie o swych duszach w noce księżycowe, i omal, omal nie oddaliśmy się sobie! I pomyśl: ja byłem biedny, a mój rywal był bogaty. Ona mnie kochała, nie? i jego nawet nie lubiła. I została jego żoną ha! ha! ha! ha! —
— Są i inne kobiety... —
— Głupstwo! Ona chodziła co tydzień do spowiedzi, i była bardzo skromna, i miała bardzo dobre serce. W trzy lata od dnia, w którym została mężatką, spotkaliśmy się i, i zawiązaliśmy romans!