Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nęły ogniem czarne, duże oczy, czoło bohatera bezczelnie dumne i bezczelnie jasne, a ręce i ruchy złodzieja. Rudzki słyszał jego zgrzytliwy, syczący prawie śmiech, i twardym głosem wypowiadane ostre, krótkie słowa:
— Miłość, ha, ha, miłość, mój przyjacielu! Jesteś jeszcze zupełnie naiwnym, albo też porządnie już pijanym, skoro z taką czcią wypowiadasz to głupie, ohydne słowo! Gdzie jest na tym świecie jaka miłość, ha, ha, ha, miłość...?! Za dwie, mój drogi, za trzy czy też za tysiące koron jest zawsze to samo, to samo! Ha! ha! ha! Tobie się zdaje, że dziewiętnastoletnia dziewica może pokochać pierwszą, żywiołową miłością? he, he, he! Jej się tylko ciebie chce! Rozumiesz? Jej ciało pragnie twego! I wierz mi, że drugi z łatwością może cię zastąpić! Przyjdziesz do swej najdroższej i powiesz: nie mam nic, lecz wielbię i kocham cię. Pójdź. Będziemy żyli ubodzy i cisi, lecz razem. A drugi pan taki, co potrzebny w każdym dramacie, przyjdzie i powie: O pójdź ze mną piękna! Ja ci dam pałac i bogactwo, skarby i złoto, i rozkosz obłędną ciała! Ha! ha! ha! Jak myślisz, za którym pójdzie dziewiętnastoletnia dziewica, której serce czy też może zgoła co innego płonie pierwszą i ha! ha! ha! żywiołową miłością? — Rudzkim wstrząsnął zimny, bolesny dreszcz, i serce zawyło bólem. Nie spuszczał oczu z mówiącego i słuchał z chorobliwie usilną i złą ciekawością.
A towaszysz swego pana, o minie aktora, słuchał również z ironicznym uśmieszkiem na twarzy. Jego twarz o grubych, brutalnych rysach drgać się