Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

coś opętanym głosem, i czuł istotnie, że tylko to właśnie może mu dać chwilowe zapomnienie.
Zawołał dorożkę, i kazał się wieść na skraj miasta, nad Wisłę.
Tam odnalazł znajomą mu z opowiadań nocną kawiarenkę, wszedł z uśmiechem zadowolenia w jej ciemne, brudne, głuchym gwarem bulkocące wnętrze, usiadł w kącie przy małym stoliku, i kazał sobie podać wódki.
A potem sennym, ospałym wzrokiem rozglądał się dokoła, uśmiechał się lekko, zgrzytliwie i snuł złe, gryzące jadowite myśli.
Naprzeciw niego, przy fortepianie, którego struny wydawały chrapliwe, rozstrojone dźwięki, siedziała młoda, tęga dziewczyna, o twarzy zniszczonej już bytu nędzą, o oczach szeroko rozwartych, akgdyby wiecznie czemuś się dziwiących, o ustach pełnych jeszcze i czerwonych, zapewne od karminu, skrzywiony w rodzaj uśmiechu, a zdradzających tem skrzywieniem ból, wstyd i pogardę. Palce jej rąk zgoła już automatycznie biły w brudne, wyszczerbione klawisze, — a te wiecznie dziwiące się oczy biegały niespokojnie po sali, czepiały się twarzy półpijanych gości, szukały zda się, odpoczynku lub czegoś miłego.
Lecz wkoło był jeno gwar, hałas, krzyki chwilami zupełne rozuzdanie.
Obok stolika Rudzkiego siedziało dwóch ludzi, nieokreślonych co do wieku i stanu, pijących już trzecią butelkę wódki, a mimo to, jak pomyślał Rudzki „przeraźliwie trzeźwych“.
Jeden z nich miał twarz aktora, w której pło-