Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Popamiętasz — dodał jeszcze.
— Abo ty...
W ten sposób padły słowa fatalnego wyzwania. U Kłobucha bójka nie mogła mieć miejsca. Tego wzbraniała solidarność gromady... Władek zapłacił pośpiesznie rachunek.
Wyszliśmy.
— Rozprawa nożowa — szepnął mi Janusz.
— Wiem — odparłem.
Poczułem jednocześnie, że to „wiem“ łzy mi z oczu wyciska. Tu ludzie stoją w imię jakichś zasad z nożami w ręku, a ja tylko „wiem“. I nic więcej... I nawet nie mogę więcej... „Wiem“ tylko i... „wiem“... a później pójdę na śniadanie.
— A wy lepiej do domu sobie idźcie — rzekł do nas Władek na ulicy.
— A ty zostaniesz sam? — spytałem.
— Poczekam na nich.
— To i my poczekamy — rzekł Janusz.
— A jak mnie uprzątną, to i was może położą — odparł.
— Nic... zostaniemy... Razem, to razem.
Byliśmy pijani, że nogi plątały się pod nami.
Zdawaliśmy sobie sprawę z położenia, ale jakoś ociężale... „Zatłuką, to zatłuką“.
— Ej wy! frajerskie łby — rzekł Władek z jakimś strasznym liryzmem.
Coś mu w oczach zamigotało. Odwrócił się od nas. Zdało się, że coś się pogięło w nim nagle.
Stał w milczeniu.