Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Do Kawałka? no, no... to mi dziwno... nie słyszałem... A kiedyż to panowie byliście u tego Kawałka?
— Niedalej jak miesiąc temu.
— Miesiąc?... hm... no i tak? we dwuch?... jak teraz?
— E, nie! zaprowadził nas tam nasz przyjaciel Lichta.
— Przyjaciel Lichta? Także nie znam... A skądże panowie poznali jakiegoś tam Lichtę?
— O panie! to już stare dzieje... U Gulasa.
Nieznajomy zdumiał się na chwilę. Gulas był to zbieg — recydywista z ciężkich robót. Znać Gulasa znaczyło to być albo policją, albo nożowcem. Trudno mu widocznie było zaliczyć nas do którejbądź kategorji.
— Gulas? — rzekł z dawnym uśmiechem — także nie znam. Ale o co panom właściwie chodzi?... Napić się chcecie?
— No... i napić.
— A to proszę...
Wyciągnął z kieszeni butelkę wódki... Podał Januszowi... Janusz trzasnął butlę o łapy... Korek wraz z lakiem wyskoczył na kilka łokci do góry... To zaimponowało nieznajomemu.
— Nasze kawalerskie.
— Nasze.
— Ale ba... pijemy razem, a nie przedstawiliśmy się sobie.
— Nazywają mnie Władkiem.
Wychlaliśmy całą butelkę. Zakąsiliśmy papierosem.
Władek tracił nieufność do nas.
— Jakże teraz będzie? Pan nas częstował, my teraz pana musimy...