Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Poszliśmy na Rycerską...
Przed sienią siedziało na ziemi pijane nieszczęście... Paliła papierosa i nęciła nas chrypką... Tuż przy samym murze leżało kilka łachmanów... Nie dziw — Noc była letnia... Na odgłos naszych kroków łachmany poruszyły się i zagadały... Wyjrzały z pod chustek twarze...
— No co?
— My właściwie — rzekł Janusz — szukamy tu przyjaciela.
— Głupi na! — zawarczała jedna.
Łachmany otoczyły nas w koło. Poczęły nas ciągnąć za ręce, nachylać się do naszych twarzy.
— No, zróbże pan początek.
Sięgnęliśmy do kieszeni... Zaczęliśmy rozdawać po złotówce — po czterdzieści groszy... „Na początek“...
Ręce się od nas odsunęły.
— Dobre i to — rzekła któraś.
Były zadowolone, ale nie zadziwione. Tam nic nie dziwi. Tylko siedząca jeszcze przed sienią wyciągała rękę i zapraszała:
— No? może do mnie?
— Nie! — odparłem...
Jednocześnie podawałem jej złotówkę...
— A to po cholerę? — zachrypiała...
— Nic... tak... pożyczam...
— A bo to ja pana znam? Dorzuć pan drugą złotówkę i chodź.
— Nie mogę...
— No to idź pan na zbity łeb...
— Masz... oddasz kiedy — mówiłem...