Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Janusz z nieporównanym mistrzowstwem grał na sercach, umiał wydobywać najsubtelniejsze strunki, najdelikatniejsze drgnienia.
— Janusz! psia twoja mać! — mówił nożowiec Lichtarz, przeważnie Lichtą zwany — ja za ciebie, cholera! — chyba duszę bym wytrząsł...
Lichta był od dłuższego czasu naszym przyjacielem...
Przez Lichtę poznawaliśmy całą jego sferę...
Lichta otaczał nas braterską prawie opieką i psim przywiązaniem...
Lichta odkrywał oczom naszym całą swoją załachmanioną duszę — skiba po skibie — kawał po kawale.
— Macie! — frajerska dola wasza! — gnidki jedne! To wam Lichta gada... Zapamiętajcie sobie...
Lichta był prawie nieodstępnym towarzyszem naszych wycieczek.

∗             ∗

I zdarzyło się razu pewnego, że Lichty nie znaleźliśmy...
Szukaliśmy tu i owdzie, gdzie mógł być, gdzie niemal powinien być... Ani śladu...
Poszliśmy na Kanonję...
Była może dwunasta, może później...
Posiedzieliśmy z pół godziny na kamieniach...
Stróż nocny wdał się z nami w gawędkę... Dowiedzieliśmy się, że ma czworo dzieci... Najstarsza córka „w łajdactwo się wdała“...
Wypalił z nami kilka papierosów...