Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Od tego wypadku wiele czasu minęło. Po sercu moim deptały inne wstrząśnienia... Los zdążył mną rzucać po świecie — na prawo i na lewo — do góry i na dół... W pamięci zacierała się kronika Starego Miasta, ustępując miejsca innej, jeszcze zawilszej...
I znowu się znalazłem na warszawskim bruku. Zamieszkałem teraz w dzielnicy rękawiczek i parasolek... Zbrodnie i krzywdy nie wyły jnż pod moim oknem... Chodziły zlekka już tylko podkasane, ale opięte według ostatnich wzorów mody... trochę wstążeczek, trochę piórek...
Mieszkanie moje było suche i słoneczne... Rozkoszowałem się nim tydzień i drugi... Naraz poczułem, że mi rdzewieje serce... Sen już odleciał od mojego łóżka... Zacząłem tęsknić za Starym Miastem.
Wkrótce znalazłem towarzysza... Towarzysza nie zawsze łatwo znaleźć.
Janusz znał wszystkie jamy i wertepy gruntowniej niż ja... Rozbratany ze światem krzywdy tragiedją talentu, dusił się w swoim schludnym, wypieszczonym przez matkę pokoiku i zamierał.
Otrzymana od natury rzewność poparzyła się punktualnością obiadów i śniadań, wytwornością i ogładą uśmiechów...
Janusz uciekał na Stare­‑Miasto, na Kanonję i Rycerską; na Mostową i Bugaj, na Furmańską i nad Wisłę.
Zwiedzaliśmy razem lupanary i szynki, włóczyliśmy się nocami po piaszczystych brzegach Wisły, obchodziliśmy imieniny prostytutek, zapijaliśmy się wstrętną, cuchnącą wódką z nożowcami...