Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

o cyrkuł — tu wszystko załatwia się w domu... Ojciec połamał szczeniakowi nogi... W ten sposób uszczęśliwił go — dał mu na całe życie kawałek chleba — dziecię z połamanemi nogami zarabia odtąd żebraniną i jest magnatem w swojej sferze.
Widziałem dzikie, pianą ziejące zemsty i roztrzęsione w bójkach bezkształtne kawały mięs ludzkich, widziałem pijackie orgje chuci rozbechtanych, widziałem bunt i zwyrodnienie, krzywdy i zbrodnie — z dnia na dzień tłukły się pod moim oknem — straszne, rozbabrane we własnym grzęzawisku.
Przesuwały się koło mnie, jak kronika, którą się czyta kartka po kartce — z napiętą uwagą. Na widowni dziejowej tętnią rozhukane rumaki wypadków... Już przeszły, już miejsca innym ustępują...
Tak przechodziło koło mnie wszystko, ale już nie porywało stylem, — zastawało mnie raczej drętwego, zimnym skupieniem otoczonego.
Raz jeden jedyny chciałem wydrzeć pomiętą kartę tej krwawej kroniki i podeptać ją — już, już wyciągnąłem rękę i cofnąłem się w poczuciu własnej niemocy... A kronika ugrzęzła mi w sercu na długo...
Czekajcie! — odczytam.
Północ, zda się, już była... Siedziałem na oknie i bawiłem się w jakieś bezsensowne porównania. Coś w rodzaju tego: księżyc na niebie, a ja na oknie... To mnie ogromnie śmieszyło... Nie znaczy przeto, abym się śmiał, lub był usposobiony choćby do śmiechu, a po prostu tylko śmieszyło... to znaczy: było mi, jak zwykle, cokolwiek niewygodnie na świecie. Nie mia-