Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

aż wkońcu zatrzęsły się i parsknęły dławiącym chichotem ironji.
— Komizm sytuacji — mówiłem sam do siebie. Te dwa słowa przyczepiły się od samego rana do biegu moich myśli, jak czasem przyczepia się na cały dzień jakaś melodja, wiersz ulubiony, lub wspomnienie ukochanych rysów.
Słowa te tak dalece mi się podobały, że powtarzałem je tam nawet, gdzie napozór najmniej były potrzebne.
— Czemu pan dziś nie wypił kawy? — pytała zakonnica.
— Nic!... komizm sytuacji — odparłem.
Ona spojrzała na mnie ździwiona, i to mnie jeszcze bardziej utrwaliło w przekonaniu, że jest to bądź co bądź wielki komizm sytuacji.
— Może mleka? — proponowała.
— Dobrze — odparłem — ale tylko dla komizmu sytuacji.
Przyniosła mleko w milczeniu, patrząc na mnie z wielkim lękiem, i był to dla mnie największy komizm sytuacji.
— Jakże się czujemy? — pytał w chwilę później doktór.
— Bajecznie błogo — odparłem...
On zbójecko­‑dyktatorsko­‑uprzejmym wzrokiem zaśmiał się do mnie i rzekł:
— O! widzę, humor się nawet panu poprawia.
Jesteśmy więc na dobrej drodze...
— A tak... ja to sam czuję... komizm sytuacji, doktorze...