Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakto?
— A no tak... śmierć... sekcyjka... bezsilność medycyny, trochę pociechy chrześcijańskiej... no, czy to nie komiczne?
— E! co pan też?... no, do miłego...
Ajra zastała mnie rozbawionego temi odwiedzinami lekarza i wpatrzonego z uśmiechem w pułap.
Była dziś niezwykle podnieconą. Uśmiechem starała się pokryć jakąś wewnętrzną burzę, ale drżały jej usta, i głos się łamał i obrywał, jak odmarzający śnieg pod stopami podróżnika...
— Cóż? gotowaś? — spytałem.
Skinęła głową potakująco. Spojrzała na mnie z litością, czy wstrętem, urągając mi i policzkując jednocześnie oczyma.
To mnie dogniotło... Cała drzemiąca we mnie nienawiść zbudziła się i zatrzęsła nerwami.
I nerwy moje w tej burzy miały się już popruć i poprzerywać doszczętnie.
— Więc się rozbieraj! — szepnąłem.
— Nikt tu nie wejdzie? — spytała.
— Nikt.
— A doktór? A zakonnica?
— Byli już...
— A służba?
— Nie będę dzwonił... Możesz zresztą drzwi na klucz zamknąć.
— Prawda... prawda... — powtarzała.
I twarz jej w tej chwili się rozjaśniła.
Podeszła do drzwi... cicho, powolutku przekręcała