Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ajrą nazwała... Więc kiedy ja ją po raz pierwszy Ajrą nazwałem, wylękła się tego imienia, bo zdało się jej, że czego cyganka odwagi dopowiedzieć nie miała, to ja jej teraz odkryję... Opowiadała, jak raz dziecięciem w wigilję św. Jana, przez całą noc stała i rączki wyciągała, bo niania ją zapewniła, że gwiazdki do dzieci dobrych wtedy przychodzą... I wiele, wiele innych rzeczy opowiadała...
— Ajra! kto ciebie tak pięknie mówić nauczył? — pytałem.
Ona robiła wtedy ślicznego, rozkapryszonego aniołka i głosem dziecka szeptała:
— Ajra siama naucila... tu... tu... z główki...
I w sercu suchotnika grały te cudne powieści coraz rzewniej, wstawały jak piękne wizje, które przyszły ostatnie moje chwile melodją napełnić i słońcem je owiać. Ajra, bosko­‑piękna Ajra, o przepysznych ramionach, zatracała dla mnie coraz bardziej pierwiastek materjalny, przestawałem ją pojmować zmysłami, nie mogłem sobie dokładnie zdać sprawy, kto ona jest właściwie? kochanka? siostra? matka?... córka może? Stawała się dla mnie raczej czymś abstrakcyjnym, jakby widomym symbolem czegoś, co nie urodziło się jeszcze we mnie, ale było już poza mną; czymś, co trwało już przed ziemi narodzeniem i przetrwa jej śmierć, ale we mnie ma nastąpić dopiero... kiedyś, kiedyś... może już wkrótce. Czułem się szczęśliwym bez miary smutnym, skupionym szczęściem uśmiechniętej rezygnacji.
Jedna tylko jeszcze fatalna trwoga przychodziła do