Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Człowieku dumny, który jak dziecko jesteś niewinny, Bajko moja, przypomnij sobie...
Czy to Ty byłaś tą dziewicą bladą, co o miłości wysnuła wolny sen?... Ty byłaś... widzę... poznaję po Twych oczach... A księża Cię na tortury wzięli...
O nie mów, nie mów już o tym, bo mi pęknie dusza. Widzę, jak Twego ciała jedwabiami sycą się ślepia świętych lubieżników — uciekaj od nich...
Nie, nie... ach cicho! niech Ci tak głośno serce nie szeleści, jak mrące drzewa... Inkwizytor słyszy... Czekaj do wieczora — ja przyjdę nocy otoczony chmurą i do aniołów Twoich Cię zaniosę.
— Nie! nie! nie wierz mi, siostro moja, nic nie wierz — skłamałem wszystko... Jestem niemocen porwać Cię z tych murów, bo tu pilnują wszędzie księże straże... Chciałem nadzieją Cię krzepić... Ale ukochanym nie wolno kłamać nawet i nadziei... Stosy rozpalają w mieście... Kat zaraz przyjdzie... Czemu Ty nie płaczesz? Pozwól mi umrzeć blizko Twojej kaźni...
Siostro! o siostro! czy już skwierczą stosy? Daj mi Twe nogi ucałować białe — gdzie jest Twój sen? — Patrz, patrz ciągle, Złota, i mów... Mów, jakie męki w Tobie żyły, jakie Ci gwiazdy wstawały do życia...
Widzisz? podcięty w krąg łeb dominikanina... Zębami ze starości szczęka... Bajko! nie patrz na niego... to nie dominikanin... to jasnowłosy książę — władny Twój pan...
Ach! jakie złudzenie silne było... Oczy miał zimne, jak ołów... I cały wpijał się w krew i pił... Ach jakie złudzenie silne było...