Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie grozi Ci śmierć...
Dług tylko oddasz Panu...
Dziewiczy wianuszek...
Bóg Cię za to pochwali...
I możesz już kochać wybrańca, jeśli Ci siebie nie każe kochać ksiądz...
Widzisz: nie grozi Ci nic... Powloką cię jak psa... Hop — hop!... spojrzyj — trąbki grają... Pan wraca z łowów...
Obok konia jego gibkie, zgrabne charcice, pieszczoną ręką głaskane... Będziesz taką charcicą na jedną noc...
Czemu Ci krew z twarzy uciekła? — Siostro! Ty cała drżysz... Oczy Twoje, jak ptaki postrzelone, wyfruną i zaraz padają...
O Siostro, Siostro kochana, daj! pałką łeb Ci roztrzaskam i umrę u Twoich stóp...
Nie, nie! nie drżyj... Ach jakie my dziwne sny roimy. Złota — to nie książę jasnowłosy...
Patrz, wkoło rozkwita maj... Za mną zostały stepy — przede mną zielona dal. — Ty chodzisz po innym cmentarzu — ja zmierzam na inny cmentarz...
...Musimy umierać oboje i do nowego życia wstawać ciągle i musimy umierać i wstawać, do nowych walk się sposobić... My twórcy życia jesteśmy... Bajko! my nasze błękity możemy rzucać, jak bomby na czoła... Chmurami możemy gadać...
— Pójdź! Złota, na step Cię poniosę.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Tam, na mych stepach niezmierzonych, pustych, są takie myśli otchłanie, jak w Twoich oczach, kochana...