Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ma jakie oparcie? Jakie środki do życia? Czy nie pogardzi jego radami?“
Żona jest mu za to nieskończenie wdzięczna. „On pierwszy zajął się jej wdowim losem... Prawdziwy kapłan“...
Ręka rozpustnika radaby przejść z ramienia dalej — do piersi... na razie jednak mimo sutanny księżej, mimo kapłańskiego nimbu, nie zdobywa się na tyle bezczelności... Przyrzeka tylko sobie to na przyszłość — festina lente...
Przezieram ich oboje oczami na wskroś — widzę wszystko... Wiem, że gdybym żył, rozpacz ręce załamałaby mi; wiem, że zazdrość i oburzenie popchnęłyby mnie do zemsty — zbrodni może. — Teraz jest mi to obojętnym.
Wszystko mi jedno, czy ci dwoje splotą się kiedy w miłosny uścisk lub nie... Patrzę na wszystko wystygłą piersią.
Nie zdolny już jestem do oburzeń i wybuchów; nie umiem zazdrościć, ani przeklinać, pogardzać, ani jęczeć... To wszystko skończyło się tam — na strychu.
Jestem tylko pełen jakiejś nieobjętej litości. Żal mi tej wdowy, co ulepionemu własnemi rękami bałwanowi ostatni grosz wtyka; żal mi tego rzezimieszka, co pobożną obłudą musi wydzierać ludziom to, co inni pałką wydzierają; żal mi, że w takiej nędzy ludzie dusze kąpią... Jak ja to widzę inaczej! — Jak mi ich żal...
I oto sunie mój pogrzeb ku Powązkom...
I za pogrzebem idzie tyle, a tyle rubli modlitwy...
I udręczone krępakami form idą teatralne uprzej-