Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dziwi cię moja obecność? — zapytał przyjaźnie.
Rozumie się. Nie wiedziałem, że Ben Joel ma interesa z jaśnie panem.
— Nie o Ben Joela tu chodzi, lecz — o ciebie.
— O mnie?
— Tak. Musimy pomówić z sobą o rzeczach wielkiej wagi.
Przy tych słowach twarz Cyrana przybrała ten wyraz uroczysty, jaki widzieliśmy już na niej owego wieczora, gdy gościł u Jakóba Szablistego, proboszcza w Saint-Sernin.
Ben Joel, stojąc przy oknie, wpatrywał się w szlachcica z natężoną uwagą.
Cyrano wskazał mu drzwi.
— Zostaw nas samych — rzekł rozkazująco.
Cygan skłonił się, przeszedł zwolna przez pokój i zniknął.
Gdy się znalazł sam, mruknął z powstrzymywaną wściekłością.
Szukaj, wypytuj, węsz, ile ci się tylko podoba — ja, mimo wszystko, trzymam cię silnie i, do wszystkich diabłów! nie puszczę, dopóki nie wyrównamy z sobą rachunku owej nocy. Trzeba mi złota albo krwi i — będę miał jedno lub drugie.
Po wyjściu Ben Joela, Sawinjusz zamknął starannie drzwi, posunął krzesło pod okno, to jest jak najdalej od wejścia i, zwracając się do Manuela, rzekł:
— Siadaj,
Młodzieniec usiadł, Powaga. malująca się w twarzy, gościa, nakazywała mu szacunek i posłuszeństwo.
Szlachcic zajął miejsce naprzeciw niego.
— Przybyłem tu w sprawie, która ciebie osobiście dotyczy — zaczął. To przedewszystkiem za-