Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/352

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzieła, rozlewając krew, z czego prędzej lub później musiałbym się tłumaczyć. Nabawiłoby mnie to niepotrzebnych kłopotów i byłoby dla mnie wcale nie pożądane,tu zwłaszcza, gdzie zamyślam zczasem osiąść na stałe.
— Niech i tak będzie! — zgodził się Ben Joel, ustępując towarzyszowi cały zaszczyt prowadzenia dzieła.
Była dziewiąta wieczorem, gdy sprzymierzeńcy dotarli do Saint-Sernin.
— Gdzie oberża? — było pierwsze pytanie Rinalda.
— Na placu przy kościele.
— To znaczy zarazem bardzo daleko i bardzo blisko. Daleko dla potrzebujących prędkiego wypoczynku; blisko dla tych, którym pilno do proboszcza.Wolałbym coś pośredniego.
Ben Joel nie odpowiedział. Oczy jego zagłębiły się w ciemności, usiłując ją przeniknąć.
—Patrz!—rzekł po chwili, wskazując małe światełko, które drżało woddaleniu.
— Widzę, cóż z tego?
— To światło pali się w małym, samotnym domku, na końcu tej drogi. Nie jedźmy dalej.
Rinaldo usłuchał rady i wstrzymał konia. Zsiadł następnie, aby zrobić przygotowania do komedii, która miała być za chwilę odegrana.
Ben Joel został zawiniety w płaszcz towarzysza i położony na koniu, którego Rinaldo ujął za uzdę i pociągnął w stronę owego domu.
Była to lepianka, nader skromnej powierzchowności, niziuchna, porosła mchem i w ziemię zapadła.
Rinaldo zapukał silnie do drzwi, wołając:
—Jeśliście dobrzy chrześcijanie, otwórzcie, otwórzcie jak najprędzej!
Mieszkaniec lepianki był zbyt wielkim biedakiem,