Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/353

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

aby obawiać się złodziejów. Wezwanie, choć bardzo gwałtowne, wcale go nie zaniepokoiło.
Otworzył bez namysłu i, podnosząc do góry swą kopcącą lampkę, zapytał:
— Czego chcecie?
— Schronienia na tę noc. Jadę do Fougerolles; na gościńcu, o pół mili stąd, znalazłem tego biedaka dogorywającego. Jeżeli jeszcze nie umarł, należy mu się z pewnością niewiele.
— Wejdźcie — rzekł poprostu wieśniak.
I zbliżył się do konia, aby dopomóc Rinaldowi w przeniesieniu chorego, który niebawem złożony został w izbie na niskiem, liśćmi wysłanem, łóżku.
Ben Joel, przejmujący się dokładnie każdą rolą, wydał w tej chwili słabe westchnienie.
— Jeszcze żyje — zauważył wieśniak. — Trzeba go ratować, Czy wiecie, co mu jest? Może raniony?
— Nie — odrzekł Rinaldo. — Myślę, że to uderzenie krwi do głowy. Już to podobno niewiele mu się należy, i najlepiej byłoby sprowadzić do niego księdza.
I rozglądając się po izbie, dodał:
— Czy nie masz, przyjacielu, nieco lepszego łóżka dla tego biedaka? Wynagrodziłbym cię za nie.
— Nie, mam tylko to jedno. Ale je chętnie odstąpię w takiej potrzebie.
— Zgoda. Będziesz zapłacony za swą poczciwość. Teraz pomyślmy o zbawieniu tej duszy chrześcijańskiej.
— Słusznie. Skoczę duchem po księdza proboszcza.
— Zrób to jak najprędzej — rzekł Rinaldo.
Pochylił się nad leżącym Ben Joelem i dodał: