Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

źniejszym. Dziewczyna nie mylyła się. Kartka doszła do celu przeznaczenia: Ben Joe z bandą swą przybywał na pomoc.
Ach, panie Cyrano! — zawołała, wydzierając się z ramion szlachcica, aby przebiec na przeciwną stronę izby — nie chciałeś wyjść stąd przed chwilą, gdym tego od ciebie żądała, a teraz kto wie, czy ci się uda to zrobić, choćbyś chciał nawet!
Zaledwie wymówiła te słowa, dało się słyszeć gwałtowne kołatanie we drzwi, o tyle niespodziańsze, że ani Cyrano, ani Castillan nie słyszeli żadnych głosów ostrzegających.
Jednocześnie zagrzmiał w sieni cały chór krzyków ochrypłych, wściekłych z gniewu i wygrażających.
Cyrano wyprostował się i nadstawił uszu.
— W tem miejscu, synku — rzekł ze zwykłą swobodą do Sulpicjusza — rapiery nasze odegrają swą małą rolkę. Przeklęta księga znajduje się w tem pudle. Jeśli nie dostaniemy jej wpierw, zanim tamci drzwi wywalą, trzeba będzie podejmować całą robotę na nowo.
— Zdaje mi się — zauważył Castillan, wyciągając żelazo z pochwy — że wypada nam teraz pomyśleć o własnej skórze, która jest pono djablo zagrożona.
Zatrzeszczały deski dębowe. Drzwi zaczynały ustępować pod naporem opryszków. Wreszcie uderzenie silniejsze od innych wyrwało je z zawiasów i rzuciło na środek izby.
W tejże chwili wdarło się do środka pięciu ludzi pod wodzą, Ben Joela, Wszyscy uzbrojeni byli w szpady i rapiery.
— Piękny kapitanie! — wykrzyknął Ben Joel, znalazłszy się przed Cyranem — załatwimy nareszcie