Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nasze rachunki! Naprzód, wy tam! a nie dawać pardonu elegantom!
— Co słów niepotrzebnych! — uśmiechnął się wzgardliwie Cyrano. — Z drogi, łotry!
— Bij! zabij! — wrzasnęła banda, waląc się na młodzieńców.
Szpada szlachcica perigordzkiego wywinęła w powietrzu straszliwego młyńca. Cyganie cofnęli się, przerażeni tą stalową błyskawicą.
— Z drogi! — powtórzył Cyrano, posuwając się naprzód.
W tej chwili dojmujący ból zmusił go zkolei do cofnięcia się. Ben Joel podpełznął doń na czworakach i zagłębił mu zdradziecko ostrze noża w udzie, spodziewając się uśmiercić go na miejscu albo też powalić o ziemię i leżącego dobić. Szpada Cyrana podniosła się, grożąca i złowroga. Ben Joel odskoczył wbok, unikając ciosu i ukrył się za plecami towarzyszów.
Teraz natarli wszyscy kupą. Sulpicjusz wytrzymywał natarcie, Cyrano tymczasem z pośpiechem owiązywał szarfą swą nogę ranioną. Sekretarz okazał się godnym swego mistrza. Długi jego rapier, migający w prawo i, lewo, naznaczał krwawemi pręgami twarze opryszków. Szpada wróciła następnie do położenia normalnego i skrzyżowała się z żelazem jednego z napastników.
— Pchnij! — krzyknął Cyrano, mieszając się do bójki.
Castillan poszedł za radą mistrza. Pchnął i przebił na wylot piersi przeciwnika, który padł z jękiem na podłogę. Bergerac w tejże chwili powalił drugiego zbója i szpada jego dotknęła Ben Joela. Cygan chciał i teraz ratować się ucieczką, ale pośliznął się, wstąpiwszy w kałużę krwi, i przykląkł na jedno kolano.