Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

słać za ich pośrednictwem jakąś ważną wiadomość Jimowi. Pan Meredith żegnał żołnierzy serdeczną przemową, a Rita Crawford recytowała „Kobziarza“. Żołnierze śmieli się i powtarzali za nią jedną strofkę: — Pójdziemy, pójdziemy, nie stracimy wiary, — ja zaś ze swej strony byłam dumna, że to mój najdroższy brat napisał ten wiersz, który prawie wszyscy w Glen umieli napamięć. Potem spoglądałam na zielone góry i dziwiłam się, że niemal ci wszyscy żołnierze byli tymi samymi chłopcami, z którymi niegdyś bawiłam się, jak byli jeszcze dziećmi. Coś widocznie nagle zrodziło się w ich duszach, coś oderwało ich od ziemi ojczystej, szli na zew Srokatego Kobziarza.
„Fred Arnold był również w tym batalionie, a mnie widok jego sprawiał szczególną przykrość, gdyż orientowałam się, że idzie na wojną przeze mnie, zabierając z sobą głębokie rozczarowanie. Niestety nie mogłam mu pomóc.
„Ostatniego wieczoru Fred przyszedł na Zloty Brzeg, powiedział mi, że mnie kocha, i prosił, abym mu przyrzekła, że zostanę jego żoną, gdy wróci. Był straszliwie poważny, a ja czułam się tak okropnie, jak jeszcze nigdy w życiu. Nie mogłam mu złożyć tego przyrzeczenia, a zdawałam sobie sprawę, że okrucieństwem z mojej strony było wysyłać Freda na front bez iskierki nadziei w duszy. Płakałam, jak dziecko, lecz przypuszczam, że posiadam jednak w swem usposobieniu coś bezdusznego, bo wśród tego płaczu i w chwili największej rozpaczy Freda poczęłam się zastanawiać nad długością jego nosa. Właściwie takich bredni nie powinnam noto-