Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Och, przestań, — rzekła Mary z drżeniem. — Nie patrz tak, Władziu Blythe. Przerażasz mnie. Chcesz mi opowiadać bajki? Widzę już mimowoli paskudnego starego Kobziarza idącego tędy, a wy chłopcy idziecie za nim, podczas, gdy my dziewczęta zostajemy tutaj, aby na was czekać. Nigdy nie byłam mazgajem, ale, jak ty zaczynasz opowiadać swoje brednie, zawsze zbiera mi się na płacz.
Władek uśmiechnął się z triumfem. Lubił próbować mocy swego wpływu na wrażliwych wyobraźniach towarzyszy, lubił igrać z ich uczuciami i budzić lęk we wrażliwych ich duszyczkach. Zaspokajało to jego dziwne instynkty. Lecz pod uśmiechem pełnym triumfu i w jego duszy kryl się strach przed jakąś tajemniczą okropnością. Srokaty Kobziarz wydał mu się nagle postacią realną i jakby symbolem zasłoniętej mgłą przyszłości, która nagle pochyliła się nad Doliną Tęczy i ukazała mu swą bladą, pełną tajemnic twarz.
Powrót Karolka, który miał już dosyć swych mrówek na dzisiaj, przywołał ich wszystkich do rzeczywistości.
— Mrówki są djabelnie ciekawe, — zawołała Mary, zadowolona, że wreszcie przestaną mówić o Kobziarzu. — Obydwoje z Karolkiem w sobotę po południu obserwowaliśmy mrowisko na cmentarzu. Nie wiedziałam, że w jednem mrowisku może być tak dużo mrówek. Ale kłótliwe są te małe łotry, niektóre nawet walczą z sobą i zdaje się, że zupełnie bez przyczyny. Niektóre znów są leniwe i nie chce im się pracować. Obserwowaliśmy je z wielkiem zaciekawieniem. A jedna mrówka umarła