Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z rozpaczy, bo drugą ktoś zadeptał. Nie pracowała, nie jadła, nie spala, aż wreszcie umarła, dzięki Bogu.
Zapadła cisza oburzenia. Wszyscy wiedzieli, że dla Mary Imię Boga nie było niczem ważnem. Flora i Di zamieniły z sobą spojrzenia, które nawet zdziwiłyby pannę Kornelję. Władek i Karol byli nieco zmieszani, a Unie zadrżały usteczka.
Mary wyczula przykrą sytuację.
— Tak mi się jakoś wymknęło, słowo daję. Nie wiem dlaczego tak się gorszycie tem, co mówię. Powinniście słyszeć, jak Wiley‘owie się z sobą kłócili.
— Pani, błagam cię, nie mów, — rzekła Flora, coraz bardziej przerażona.
— Tak nie wolno, — wyszeptała Una.
— Nie jestem żadną panią, — oburzyła się Mary. — Czyż miałam kiedyś jakieś szanse być panią? Nie miałabym nic przeciwko temu, gdybym nagle panią została, zaręczam wam.
— Wogóle, — rzekła Una, — nie możesz żądać, aby Bóg wysłuchał twych modlitw, skoro napróżno wzywasz Jego Imienia.
— Wcale nie żądam, aby wysłuchiwał, — odparła Mary z niedowierzaniem. — Przed tygodniem modliłam się o to, żeby ukarał panią Wiley, a dotychczas jeszcze jakoś nic nie zrobił. Mam zamiar przestać się modlić.
W tej samej chwili na skraju doliny ukazała się zadyszana Nan.
— Mary, mam dla ciebie nowiny. Pani Elliott była za przystanią i wyobraź sobie, jakie wiado-