Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— rzekła Rozalja, spoglądając prosto w oczy siostrze, — mówił mi, że chcecie się pobrać i czekacie tylko na moje zezwolenie.
— Tak? A coś ty mu powiedziała? — zapytała niespokojnie Helena, usiłując mówić głosem naturalnym, który mimo wszystko drżał nieco. Nie mogła znieść poważnego wzroku Rozalji. Patrzyła teraz na aksamitny grzbiet ulubionego swego George‘a, przejęta panicznym lękiem. Rozalja nie odpowiedziała odrazu, dopiero po chwili potrząsnęła głową i rzekła:
— Powiedziałam mu, że daję ci zupełną swobodę działania. Możesz wyjść zamąż, za kogo tylko będziesz chciała.
— Dziękuję ci, — wyszeptała Helena, patrząc jeszcze ciągle na George‘a.
Twarz Rozalji złagodniała.
— Mam nadzieję, że będziecie szczęśliwi, Heleno, — rzekła czulej nieco.
— Och, Rozaljo, — Helena patrzała na nią z przerażeniem. — Ja się tak wstydzę. Nie zasłużyłam na to po tem wszystkiem, jak sama postąpiłam.
— Nie mówmy o tem, — rzekła Rozalja pośpiesznie, lecz decydująco.
— Ale — ale, — dorzuciła Helena — i ty jesteś teraz wolna, a przecież sprawa z Johnem Meredithem nie jest jeszcze spóźniona...
— Heleno! — Oczy Rozalji zapłonęły ogniem. — Czyś zupełnie postradała zmysły? Przypuszczasz że pójdę teraz do Johna Mereditha i powiem mu: „Panie, zmieniłam mój zamiar, ale sądzę, że pań-