Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

musimy znosić to pobłażliwie. Przecież nikt nie mógł na to odpowiedzieć.
— Ja tam znalazłabym odpowiedź, pani doktorowo, gdyby się do mnie pani Hazard zwróciła, — rzekła Zuzanna ponuro. — Powiedziałabym tylko jedno, że w mojem pojęciu lepiej patrzeć na czyste nagie nogi, niż na dziurawe pończochy. Poza tem prezbiterjanie nie potrzebują litości niczyjej, bo mają chociaż księdza, który potrafi się modlić, a metodyści mają zwykłego id jotę. Już ja dałabym nauczkę pani Diakonowej Hazard, pani doktorowo.
— Wołałabym, żeby pan Meredith był gorszym kaznodzieją, ale zato więcej dbał o swoją rodzinę — odrzekła panna Kornelja. — Mógłby przecież zwrócić uwagę na dzieci, zanim wychodzą do kościoła. Zmęczona już jestem tem, że muszę go ciągle tłumaczyć przed parafjanami, wierzcie mi.
Tymczasem Flora przechodziła straszne katusze w Dolinie Tęczy. Zjawiła się tam Mary Vance, jak zwykle, w swoim mentorskim nastroju. Dała do zrozumienia Florze, że zhańbiła swego ojca i że ona, Mary Vance, także to potępia. „Wszyscy“ mówili o tem, „wszyscy“ śmieli się.
— Widzę, że nie będę mogła się z tobą dłużej komunikować — rzekła.
— Ale zato my komunikować się z nią będziemy, — zawołała Nan Blythe. Nan w duchu przyznawała rację, lecz nie mogła przecież dopuścić do tego, aby taka Mary Vance triumfowała. — Możesz więcej nie przychodzić do Doliny Tęczy, panno Vance.