Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nan i Di otoczyły Florę ramionami spoglądając niechętnie w stronę Mary. Nagle Mary przysiadła na kamieniu i wybuchnęła głośnym płaczem.
— Ja nie to chciałam powiedzieć, — szlochała.
— Ale nie mogę słuchać tego wszystkiego, co opowiadają o Florze. Nie mogę znieść, żeby i o mnie podobnie mówiono. Nawet w dawnych czasach nie przychodziłam nigdy boso do kościoła. Zerwanie z Florą nie przyszłoby mi na myśl, żeby nie ta wstrętna stara Kitty. Słyszałam, jak mówiła, że Flora zmieniła się od chwili, gdy ja przybyłam na plebanję. To mnie boli. Najbardziej żal mi pana Mereditha.
— O pana Mereditha możesz się nie martwić, — rzekła Di z przekąsem. — To zupełnie zbyteczne. Floro, przestań płakać i opowiedz nam, jak to było.
Flora opowiedziała wszystko ze łzami w oczach. Dziewczynki Blythe‘ów współczuły jej i nawet Mary Vance przyznała, że sytuacja była naprawdę bez wyjścia. Tylko Jerry nie mógł się z tem zgodzić. Po powrocie ze szkoły zwołano zebranie klubu „Dobrego Prowadzenia Się“, aby wyznaczyć karę Florze za jej przewinienie.
— Nie wiem, czy to było takie bardzo złe, — broniła się Flora. — Tylko kawałek nóg było mi widać. Przecież nikomu krzywdy tem nie wyrządziłam.
— Wyrządziłaś krzywdę ojcu. Wiesz, że ludzie mają do niego urazę, jak my popełnimy jakieś głupstwo.
— Nie myślałam o tem, — wyszeptała Flora.
— O to właśnie idzie. Nie myślałaś, a powinnaś