Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cie, — rzekł Norman, nakładając jej na spodeczek wielką porcję. — Cieszę się, że lubisz. Dam ci cały dzbanek, żebyś zabrała do domu. Chciałem ci jeszcze powiedzieć, że to nie moja wina była, że Estera przez dziesięć lat nie miała nowego kapelusza. Sama sobie była winna: składała pieniądze i posyłała je tym żółtym idjotom do Chin. Ja nigdy w swojem życiu ani centa nie wydałem na misjonarzy.
Przed pożegnaniem Norman podał Florze koszyczek napełniony jabłkami, kapustą, kartoflami, a w drugą rękę wetknął jej dzbanek pełen marmolady.
— Mam w szopie ślicznego małego kotka — rzekł. — Mogę ci go dać, jeżeli chcesz. Powiedz tylko.
— Nie, dziękuję panu, — rzekła Flora stanowczo. — Nie lubię kotów, zresztą mam koguta.
— Patrzcie państwo! Kto słyszał lubić koguta? Weź lepiej kociaka, radzę ci. Chciałbym oddać go w dobre ręce.
— Nie. Ciotka Marta ma kota i ten na pewno by małego zadusił.
Norman nie nalegał już. Odwiózł Florę swym małym powozikiem do domu, zsadził ją z powozu przed plebanją, wraz z całym jej ładunkiem, a odjeżdżając zawołał:
— Ale tylko raz na miesiąc, pamiętaj, raz na miesiąc!
Flora kładła się do łóżka z uczuciem, jakby odbyła ciężką kwarantannę. Była szczęśliwa i uradowana. Teraz niema już lęku, że będzie musiała