Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i podarte. Obrazy wisiały na ścianach krzywo, dywany były pogniecione, w wazonach sterczały powiędłe kwiaty, a kurz na wszystkich meblach leżał grubą warstwę.
— I to jest plebanja! — mówiła do siebie pani Davis, wykrzywiając z niechęcią swe grube, niemiłe wargi.
Jerry i Karolek przeskakiwali przez poręcz schodów i zjeżdżali po niej nadół, gdy przechodziła przez hall; widocznie nie widzieli jej, bo kontynuowali dalej swą zabawę, a pani Davis była pewna, że czynią to jej na złość. Ulubiony kogut Flory spacerował po hallu, a teraz stanął w drzwiach do salonu i przyglądał się uważnie gościowi. Nie mogła znieść tego koguciego wzroku. Z ust jej wybiegło coś w rodzaju niechętnego syknięcia. Ładna plebanja, jeśli koguty paradują po hallu i ośmielają się nawet zaglądać do salonu!
— Sio! — zawołała pani Davis, podnosząc na niesfornego koguta parasolkę.
Adam przeraził się i pomknął przez hall właśnie w chwili, gdy pastor wchodził do salonu.
Pan Meredith ukazał się na progu w nocnych pantoflach, w szlafroku i jak zwykle z potarganą czupryną. Dotknęło to nieco panią Alcksandrową Davis, wystrojoną w jedwabną suknię, aksamitny kapelusz i połyskujące skórzane rękawiczki. Tych dwoje ludzi uczuło w tej chwili do siebie wyraźną wzajemną niechęć. Pani Davis jednak odrazu pomyślała, że przyszła na plebanję w określonym celu i że nie powinna była tracić czasu na zbyteczne uwagi. Uczyniła pastorowi wielki zaszczyt