Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wić ani słowa. Ale to było konieczne, musi ojca oczyścić z wszelkich podejrzeń. Tylko jakoś słowa nie wybiegały na drżące wargi.
Pobladła twarzyczka Uny spoglądała ku niej z pierwszej ławki. Dzieci Blythe‘ów oniemiały ze zdziwienia. Tuż pod galerją chóru Flora widziała uśmiechającą się pannę Rozalję West i jak zwykle zasępioną pannę Helenę. Ale żadna nie przyszła jej z pomocą. Wyręczył je w tym wypadku Bertie Szekspir Drew, który siedząc w jednej z pierwszych ławek, począł robić ucieszne miny do Flory. Flora odpowiedziała mu taką samą miną i tak się rozzłościła na Bertie Szekspira, że zapomniała zupełnie o swem przerażeniu. Wreszcie opanowała się i poczęła mówić prosto i wyraźnie.
— Chciałam coś wyjaśnić, — rzekła, — a pragnę to uczynić teraz, gdy wszyscy są tutaj w kościele. W Glen rozniosła się pogłoska, że ja i Una w zeszłą niedzielę pozostałyśmy w domu, aby sprzątać mieszkanie, zamiast pójść do szkoły niedzielnej. Istotnie tak było, ale nie z naszej winy. Pokręciłyśmy wszystkie dni w tygodniu. Winę przypisać należy panu Baxterowi, — podniecenie w ławce rodziny Baxterów, — dlatego, że zwołał zebranie kościelne w środę wieczorem, nic więc dziwnego, że czwartek wzięłyśmy za piątek, a sobotę za niedzielę. Karolek i ciotka Marta byli chorzy, więc nie było komu naprawić naszej omyłki. Będąc pewne, że to niedziela, poszłyśmy w sobotę do szkoły niedzielnej i nikogo tam nie zastałyśmy. Byłyśmy pewne, biorąc się do sprzątania, że to poniedziałek, a ponieważ wszyscy gadają, że na plebanji jest brudno, postanowiłyśmy