Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

raz nareszcie sprzątnąć. Trzepałam dywany na cmentarzu metodystów, bo tam mi było najwygodniej, lecz nie miałam wcale na myśli tego, że profanuję pamięć nieboszczyków. Zresztą to nie oni mają do nas pretensję, tylko ludzie żywi. Niesłusznie obwiniacie o to wszystko mego ojca, bo on o niczem nie wie, a nam także powinniście wybaczyć naszą pomyłkę. Ojciec nasz jest najlepszym ojcem na święcie i wszyscy bardzo serdecznie go kochamy.
Głos Flory się załamał i przeszedł w spazmatyczny szloch. Zbiegła szybko ze stopni ołtarza, kierując się pędem w stronę bocznych drzwi kościoła. Gdy znalazła się przed kościołem, owionął ją ciepły letni wietrzyk, kojąc jednocześnie ból w jej małem serduszku. Była teraz najzupełniej szczęśliwa. Wyjaśniła dokładnie wszystko i parafjanie zrozumieli chyba, że w tej całej sprawie nie było absolutnie winy ojca i że obydwie z Uną zupełnie bezwiednie wzięły się do sprzątania w niedzielę.
Tymczasem w kościele ludzie poczęli spoglądać na siebie i dopiero Tomasz Douglas przerwał milczenie, przechodząc do nawy bocznej dla spełnienia zwykłego swego obowiązku. Przecież mimo wszystko nabożeństwo musiało się odbyć. Chór ze spokojem zaintonował swą pieśń, a doktór Cooper spokojnym głosem zaczął powtarzać słowa litanji. Wielebny doktór miał niezwykle poczucie humoru i wystąpienie Flory ubawiło go ogromnie. Poza tem John Meredith znany był dobrze w gronie prezbiterjan.
Pan Meredith wrócił do domu nazajutrz po południu, lecz przed jego powrotem Flora poruszyła znowu całe Glen nowem swem wystąpieniem. Po